Poranek przywitał nas szumem deszczu. Na Umbriadze rośnie gęsty las, jedynie przed nabieżnikiem (budowla nawigacyjna) jest niewielki skrawek wydeptanego zielska, na którym paliliśmy ognisko poprzedniego wieczora. Gimnastyka poranna pośród ociekającego wodą zielonego gąszczu była ponad siły dzielnych wojów i ten punkt programu został pominięty bez większego żalu. Jedynie druh Alek Kyc, kapitan „Szpona”, zażył nieco ruchu i górskiego powietrza, wspinając się na maszt swojego jachtu w celu zamontowania fału pod salingiem. Po śniadaniu stawiliśmy się na poranny apel w pełnym umundurowaniu. Został odczytany rozkaz, który oficjalnie rozpoczynał nasz obóz wędrowny. Mianował Marcina Wilka komodorem rejsu, Artura Maksymiuka oboźnym i Adriana Myszaka – kwatermistrzem. Komodor ogłosił regaty. Trzy załogi ścigały się do portu w Trzebieży. Zwycięzcy mieli otrzymać pudełko wafelków.
Wiatr przyłączył się do wyścigu i nie tracił na sile przez cały dzień, choć w wąskich kanałach obracał się przeciwko nam. Halsowanie się na samym foku nie miało sensu, więc część trasy przebyliśmy wspomagając się silnikiem. Akwen był ciekawy nawigacyjnie. Płynęliśmy rzeką Odrą, na której jest szlak żeglugowy wiodący do Szczecińskiego portu handlowego. Mieliśmy okazję obserwować rozmaite znaki nawigacyjne, zarówno na wodzie, jak i na brzegu oraz porównać je z oznaczeniami na mapach. Trzymaliśmy się z boku szlaku, wybierając trasę przez Kanał Żeglarski i Policki, by ewentualne duże statki obserwować z daleka, nie wchodząc im w drogę. Ruch był nieduży i udało się zaobserwować tylko jeden, niewielki tankowiec w drodze do Szczecina. Kiedy rzeka rozlała się w Roztokę Odrzańską, wiatr zmienił kierunek i złapaliśmy go w żagiel.
Do Trzebieży dotarliśmy tuż po pierwszej. Sternik „Szpona” zebrał na kilu i płetwie sterowej pokaźny kłąb wodnego zielska. Stracił przez to cenne minuty i wszedł do portu tuż po „Joe Kidd”. Niestety, po konsultacji z obozowym kwatermistrzem, całe zielsko zostało wyrzucone, jako nienadające się na surówkę do obiadu. Niemniej jednak doceniamy poświęcenie „Szpona”. Paczkę wafelków Komodor Marcin przekazał na ręce sterniczki zwycięskiego jachtu, „Joe Kidd”, która podzieliła je pomiędzy wszystkie jednostki. Gest fair play druhny Zuzy spotkał się z wielkim aplauzem. Po zawinięciu do portu łodzie zostały umyte i posprzątane, a po obiedzie, odświętnie przyodziani w mundury, poszliśmy na mszę do kościoła w miasteczku.
Zapewniwszy sobie przychylność Opatrzności, zapragnęliśmy sprawdzić, kto jeszcze czuwa nieustannie nad bezpieczeństwem żeglarzy. Odwiedziliśmy Morską Stację Ratowniczą w Trzebieży. Harcerze mieli wiele pytań. Na każdy wymyślony przez młodzież scenariusz morskiej katastrofy, ratownicy mieli gotowy plan działania. Pokazali sprzęt, którego używają w akcjach ratowniczych i opowiedzieli o swojej pracy. Zwiedziliśmy statek ratowniczy „Tajfun 1500”.
Wieczorem nie było ogniska, bo nie chcieliśmy nadużywać gościnności władz Portu Rybackiego i niszczyć ich wypielęgnowanego trawnika. Niemniej jednak obowiązkowe granie i śpiewanie musiało się odbyć. W ferworze działań akustycznych powstało kilka nadprogramowych zwrotek „Morskich Opowieści”
Raz harcerze gdzieś z Irlandii
Przylecieli tu do Polski
Popływali po Szczecinie
I Zalewie Śląskim
I choć Zalew Śląski trudny
Do pływania niewygodny
To harcerze dają radę
bo sa bardzo zdolni
Ten zdolniejszy od drugiego
Który nie bał się wichury
Szkoda było chwilę potem
Gdy patrzył zza burty
Raz nasz Adrian grał Jezusa
I rozmnożył trzy kiełbaski
Lecz z klopsami mu nie wyszło
I byliśmy głodni
Jako kapitan jachtu „Million Dollar Baby” zachodzę w głowę, jakim cudem udało im się pływać po Szczecinie i Zalewie Śląskim? Zdaje się, że dostaną ode mnie dodatkowe zadanie z nawigacji, znaleźć taki akwen w pobliżu Szczecina. Pragnę również uspokoić wszystkich rodziców, sugestie zawarte w piosence na temat wypadania za burtę, są wyssane z palca, jak wszystkie Morskie Opowieści.
Dh Magdalena Wilk
Kapitan „Million Dollar Baby”