Podejrzewam, że gdyby w Polsce zaczepić przechodnia i zapytać go “Czym jest harcerstwo?”, przynajmniej 95% pytanych odpowiedziałoby zgodnie z prawdą. Harcerstwo to organizacja dla dzieci i młodzieży, która łączy dobrą zabawę, bieganie po lasach i górach czy śpiewanie przy ognisku z patriotyzmem i pomaganiem innym. Gdyby osobą pytaną był ktoś, kto za młodu do harcerstwa należał, na 90% ta osoba umiałaby poprawnie rozwinąć skrót ZHP, wiedziałaby że harcerze mają swoje Prawo, historię i ideały a 22 lutego obchodzimy Dzień Myśli Braterskiej, najważniejsze święto dla każdego harcerza.
Jednakże z doświadczenia wiem, że gdyby zapytać te same osoby o skauting (ang. Scouting), to odpowiedzi, o ile w ogóle by padły, nie byłyby tak szczegółowe. A przecież bez skautingu i jego twórcy, lorda generała Roberta Baden-Powella, nie byłoby harcerstwa – polskiej wersji skautingu właśnie. Ten Anglik, wojskowy, który większość swojego dorosłego życia spędził w Indiach i w Afryce, na podstawie swoich doświadczeń napisał książkę “Skauting dla chłopców”. Przedstawione tam idee Bi-Pi (bo tak go często nazywano) wypróbował na pierwszym obozie skautowym, który został zorganizowany w 1907 roku na wyspie Brownsea u wybrzeży Wielkiej Brytanii.
Dla nas, członków Hufca ZHP Irlandia, który istnieje dopiero od września 2014, wybór nazwy “Wyspa Brownsea” dla tegorocznego obozu harcerskiego miał duże znaczenie. Nie chodziło tylko o fakt, że ten obóz był pierwszym zorganizowanym przez Hufiec ZHP Irlandia (choć to dla nas już samo w sobie jest powodem do dumy). Podobnie jak Baden-Powell udowodnił, że wiedzę wojskową można przystosować do warunków pokojowej organizacji młodzieżowej, my chcieliśmy pokazać, że prawdziwy obóz harcerski można zorganizować nie tylko w Polsce.
I udało się. 28 czerwca 2015 harcerze i harcerki z terenu całej Irlandii przybyli do Clare Scout Centre w Ruan, co. Clare. Czekały na nich już rozstawione dzień wcześniej namioty – była to zasługa członków pDW “Ogniste Orły” z Cork a także kadry Hufca i kilku zaprzyjaźnionych z nami rodziców. Ale same namioty to nie wszystko. Przed nami było jeszcze mnóstwo pracy. Ponad 50 par rąk ochoczo zabrało się do budowania wiat, półek, ogrodzenia, bramy obozowej oraz do stawiania masztu, na który co rano moglibyśmy wciągać polską flagę. Zbudowany obóz należało też ozdobić – przy bramie ustawiono “Skauta P-Poż”, powstała tablica ogłoszeń, oznaczono namioty kadry (żeby wszyscy wiedzieli gdzie śpi niebezpieczny Komendant – dh Robert), a wokół masztu dh. Magda (Zastępca Komendanta) z pomocą harcerek i harcerzy ułożyła symboliczną szarą lilijkę harcerską.
Zgodnie z tradycją zarówno skautową jak i harcerską, uczestnicy obozu podzielili się na zastępy. Każdy zastęp dostał do wyboru symbole zwierząt (sam rysunek, bez podpisu), tak jak je przedstawił w “Skauting dla chłopców” Bi-Pi. W ten sposób powstały „Jaskółki”, „Sowy” i „Wiewiórki”, które pod przewodnictwem dh. Mai utworzyły drużynę harcerek SOJAWIE. Zastępy „Wilków” i „Niedźwiedzi” pod przewodnictwem dh. Michała utworzyły drużynę harcerzy KŁY, a „Antylopy” (wędrowniczki) i „Hieny” (wędrownicy) pod przewodnictwem dh. Kaliny utworzyli obozową drużynę wędrowniczą SAFARI. W takiej sytuacji nie było innego wyjścia, kadra została mianowana KADROWYM ZOO. Rzecz jasna przy namiotach szybko pojawiły się totemy symbolizujące nazwę danego zastępu.
Po dwóch dniach ciężkiej pracy byliśmy gotowi rozpocząć nasz obóz. W poniedziałkową noc gwizdek oboźnej, dh. Ewy, postawił wszystkich na nogi i przy świetle lampionów harcerskich odbył się pierwszy apel, oficjalnie rozpoczynający naszą harcersko-skautową przygodę. A była to przygoda nie lada…
Wzorem małego Bi-Pi buszującego w Hyde Parku, uczyliśmy się obserwowania przyrody i tropienia zwierząt w lesie. Co prawda z tropów rozpoznaliśmy tylko końskie podkowy i buty kadry, ale za to każdy na długo zapamięta swoje wymiary (takie jak długość najdłuższego palca czy rozstaw między kciukiem a palcem wskazującym). Tropy dzikich zwierząt stworzyliśmy sami, przy okazji brudząc się niemiłosiernie mąką podczas robienia masy solnej. Wieczorem przyszedł czas na pierwsze obozowe ognisko, na którym kadra opowiadała krótkie historyjki z życia Baden-Powella. Harcerze i harcerki zaprezentowali również ułożone przez siebie scenki teatralne “Moje pierwsze wrażenia z obozu”. Śmiechu było przy tym co niemiara.
Każdy kolejny dzień przynosił ze sobą nowe wyzwania i duże dawki dobrej zabawy. Obozowicze uczyli się technik pierwszej pomocy (między innymi ćwicząc resuscytację na manekinach), by już w ten sam dzień sprawdzić swoje umiejętności w praktyce – nasi wędrownicy zostali „zaatakowani” przez „nieznaną bandę chuliganów” i odnieśli różnego typy obrażenia (nie ma to jak kisiel buraczany udający krew). Okazało się, że większość harcerzy było w stanie sprawnie rozpoznać odniesione obrażenia i odpowiednio je opatrzyć. Zdarzały się co prawda przypadki typu „nie wiem co mu jest, chodźmy lepiej poszukać innego rannego”, ale koniec końców wszyscy wędrownicy zostali „uratowani” i pod opieką harcerskich ratowników odprowadzeni do obozu.
Skoro jedenastoletni Bi-Pi mógł wraz ze starszymi braćmi wyremontować starą łódkę i wygrywać nią regaty, nasi harcerze postanowili zbudować tratwę dla Komendanta z plastikowych butelek (ćwicząc przy tej okazji wiązanie węzłów). Niestety, pogoda pokrzyżowała nam plany wycieczki nad jezioro Dromore. Ale taka przeszkoda to żadna przeszkoda dla prawdziwego skauta – zamiast jednej dużej, zbudowaliśmy pięć mniejszych tratw. Ich jakość sprawdził sam druh Robert wodowany… w dmuchanym basenie. Myślę, że to przeżycie pozostanie na długo w pamięci zarówno wszystkich obserwatorów wodowania, jak i najdzielniejszego z komendantów, który z narażeniem życia pływał na takich wynalazkach jak „Titanic 2” (w zestawie z szalupą ratunkową składającą się z pięciu butelek).
Mogłabym długo opisywać co działo się podczas kolejnych dni obozu – nauka szyfrów i alfabetu Morse’a, nauka krycia się w gąszczu, nauka znaków patrolowych, nauka topografii i terenoznawstwa, bieg na azymut… Atrakcji i okazji do zdobycia lub utrwalenia harcerskiej wiedzy nie brakowało. Czasem zajęcia były poważne i widać było skupienie na twarzach obozowiczów dyskutujących o historii ZHP. Czasem też było dużo krzyku i śmiechu. Tak jak w weekend obozowy.
W sobotę pod przewodnictwem dh. Przemka odbyła się Olimpiada obozowa. Od rana uczestnicy rywalizowali w konkurencjach takich jak: wyławianie jabłka z miski z wodą bez użycia rąk, bieg z jajkiem na łyżce na czas, wbijanie gwoździa czy bieg z oponą. Najwięcej uciechy mieli obserwatorzy zawodów w przenoszeniu w ustach wody między kubeczkami. Po obiedzie odbyły się konkurencje grupowe (bieg narciarza, przeciąganie liny) a całość olimpiady zwieńczyła sztafeta zastępów. Nieskromnie pochwalę się, że kadra zajęła w niej drugie miejsce, ustępując pola jedynie zastępowi „Hien”.
W niedzielę nadszedł czas na odwiedziny rodziców. Aby oczekiwanie na przyjezdnych nikomu się nie dłużyło, z rana przenieśliśmy się w czasie do Anglii z przełomu XIX i XX wieku. Panowie zrobili sobie laski dżentelmeńskie, panie zaś parasolki (a niełatwa to sztuka). Wszystkich uczestników dh. Kalina uczyła szydełkować, dh Michał przeprowadził mały wykład z zasad savoir-vivre, a dh. Maja pokazała jak prawidłowo zaparzać herbatę w czajniczku. Oczywiście herbata serwowana była w zastawie porcelanowej, a piło się ją z mlekiem (obowiązkowo odginając piąty palec). Nie obeszło się też bez nauki poprawnej postawy i manier przy stole.
Drugi tydzień obozu upłynął pod znakiem deszczu. Ale jak to mawiał sam generał Baden-Powell „każdy osioł potrafi być dobrym skautem podczas pogody”. Deszcz nie przeszkodził nam w budowaniu szałasów – „Jaskółki” zbudowały szałas najtrwalszy, a „Wiewiórki” największy (zmieściło się tam 14 osób i było jeszcze miejsce dla psa!). Przy wielkiej ulewie powstała piosenka obozowa, nic wielkiego – tylko 13 zwrotek. Inwencja twórcza nie opuszczała naszych podopiecznych ani przez chwilę – podczas obozu powstały trzy nowe przyśpiewki do posiłków (nikt z obecnych na obozie nie będzie już chyba umiał spojrzeć na pasztet bez nucenia jednej z nich…). Odbyły się też dwie wycieczki piesze – do Muzeum archeologicznego w Burren i do Katedry św. Piotra w Ennis.
Cały czas pamiętalismy też o tym, że bycie harcerzem oznacza bycie skautem – każdy obozowicz zrobił dla siebie laskę skautową i nauczył się musztry z wykorzystaniem tejże laski. Poznaliśmy także tradycyjne skautowe przywitanie lewą ręką i „In gojama”, zuluską przyśpiewkę znaną skautom na całym świecie. Nie obyło się też bez chrztu na skauta w trochę nietypowej, ale na pewno niezapomnianej formie. Wszyscy musieli przejść tor przeszkód mając zawiązane oczy. Nie było to łatwe zadanie, na szczęście każdemu asystowali wędrownicy razem z kadrą, a do pomocy każdy kandydat na prawdziwego skauta miał swoją skautową laskę.
Nie zabrakło również sprawdzenia wiedzy zdobytej podczas całego obozu – najpierw w teorii (dh Michał przygotował dla wszystkich quiz z wiedzy harcerskiej) a potem w praktyce (tradycyjny bieg harcerski na stopień). Wszyscy zdali oba sprawdziany śpiewająco (i to dosłownie, śpiew zastępów słychać było cały czas i wszędzie).
Ale obóz harcerski to nie tylko atrakcje i szlifowanie technik harcerskich. To również służba – warty, sprzątanie łazienek i pomoc dh. Karolinie w kuchni. A pomoc ta nie należała do łatwych. Najpierw trzeba było z przepastnej zamrażarki zapewnionej nam przez sieć sklepów POLONEZ powyjmować produkty wedle poleceń Kuchmistrzyni. Potem trzeba było zadbać o to, by wszystko było na czas rozmrożone, obrane, pokrojone i przygotowane tak, aby dh. Karolina mogła wyczyniać swoje kulinarne cuda. A po posiłkach było wielkie zmywanie i porządkowanie kuchni. Szczególnie w drugim tygodniu (przy częstych deszczach i wszędobylskich zuchach-kowbojach) było to nie lada zadaniem – ale jak zwykle okazało się, że na naszych harcerzy nie ma mocnych, z każdym wyzwaniem byli sobie w stanie poradzić.
Mogłabym tak pisać jeszcze długo. Dalej nie byłabym w stanie opisać wszystkiego, co działo się podczas tych dwóch tygodni. Niby niedługo, ale wiem, że dla wielu uczestników te 14 dni miało naprawdę duże znaczenie. Niektórym obóz pokazał, czym tak naprawdę jest harcerstwo. Niektórym – że da radę wytrzymać tak długo bez mamy i taty. Niektórzy przekonali się, że są silniejsi i sprytniejsi niż im się wydawało. Wielu z nas zapoczątkowało nowe przyjaźnie, które mam nadzieję przetrwają próbę czasu i odległości. A wszystkim nam ten obóz pokazał, że my- harcerze też jesteśmy skautami a idee, zapoczątkowane ponad 100 lat temu przez jednego człowieka, lorda generała Roberta Baden-Powella mogą dalej uczyć i bawić kolejne pokolenia młodych ludzi.
dh. Maja Skowron-Grześkowiak asp.
foto. Marek Wysocki
Kurs Pierwszej Pomocy
W dniach 8-9 października, kilkoro wędrowników zjechało się z różnych końców Irlandii aby spotkać się na bazie w Piercestown w celach ukończenia kursu z pierwszej