Większość załóg spała w kojach, kiedy odcumowaliśmy bladym świtem od pomostu w Karnin. Musieliśmy zdążyć na otwarcie mostu zwodzonego w Zeherin o piątej czterdzieści pięć. Wschód słońca rozlewał się złotem na lekko pomarszczonej powierzchni wody. Wiatr leniwie przecierał zaspane oczy i tulił się do żagli pieszcząc je łagodnie. Obudził się na dobre po południu. I to w bardzo porywistym nastroju…
W dziesięć godzin pokonaliśmy rekordowy, w tym rejsie, dystans dwudziestu trzech mil morskich. Prognoza pogody na czwartek przewiduje sztorm, więc zrealizowaliśmy dwa etapy podróży za jednym zamachem, żeby dotrzeć do Peenemunde i tam przeczekać niekorzystne warunki w bezpiecznej przystani. Płynęliśmy z prądem rzeki Peene, wijącej się szerokimi zakolami przez niemiecką część wyspy Uznam. Trasa wymagała stałej uwagi, bo w wielu miejscach jedynie wąski pas środkowej części nurtu był żeglowny. Trzeba było śledzić oznaczenia głębokości na mapie i znaki nawigacyjne na rzece. Kilka odcinków pokonaliśmy wspomagając się silnikiem, ale większość drogi udało się płynąć na żaglach.
W Wolgaście zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek. Tu rzekę przegradzał kolejny most zwodzony, o bardzo ciekawej konstrukcji, przypominającej dziecięcą zabawkę. Do otwarcia mostu było dwie godziny, więc wybraliśmy się na krótki spacer po starym mieście. Zwiedziliśmy gotycką bazylikę św. Piotra, gdzie w katakumbach spoczywają doczesne szczątki książąt pomorskich. Szczególną uwagę zwracały obrazy, namalowane w tysiąc siedemsetnym roku przez Siegmunda Koppe, kapitana statku „Caspar”. Jest to seria dwudziestu czterech obrazów o tematyce religijnej, przedstawiające Taniec Śmierci. Po słodyczach z trzebieskiej fabryki zostały tylko nieliczne kolorowe papierki, które wymknęły się czujnemu oku wachty kambuzowej, więc z ochotą zjedliśmy lody na rynku w Wolgaście.
Przejście pod mostem było emocjonujące. Dziesięć minut wcześniej wszystkie zacumowane przy miejskiej kei jachty i motorówki ruszyły tłumnie na rzekę i kręciły się po obu stronach mostu. Przęsło uniosło się w górę i zaświeciło się zielone światło dla jednostek zmierzających w dół rzeki. Kilkadziesiąt łodzi ustawiło się w karny rządek, niczym na paradzie i przepłynęło na drugą stronę, przy akompaniamencie pokrzykiwań i pozdrowień gapiów, zgromadzonych na tarasach widokowych mostu. W takich momentach silniej odczuwa się dumę z bycia żeglarzem. Od wieków skrzydlate łodzie i żeglarze, których niosły przez morza na swoich pokładach, wzbudzały w ludziach podziw i tęsknotę za przygodą oraz wolnością ograniczoną jedynie horyzontem.
Po południu wiatr przebudził się na dobre. Poświstywał gniewnie i gonił sine, ciężkie od deszczu chmury, zapowiadając jutrzejsze pogorszenie pogody. Odważyliśmy się postawić tylko jeden żagiel, ale i tak jachty przechylały się mocno, wytrząsając kubki z kambuza i niezabezpieczone przedmioty z jaskółek. Nadchodzący sztorm zagonił żeglarzy do bezpiecznych przystani i w Peenemunde nie było dla nas miejsca. Cofnęliśmy się jedną milę do Kroslina, gdzie udało nam się zacumować. Nie było to proste, bo porywisty wiatr utrudniał manewry.
Jutrzejszy dzień spędzamy na lądzie. Wszystkim należy się zasłużony odpoczynek. Jesteśmy żeglarzami, jak również harcerzami, więc na pewno będzie to wypoczynek aktywny.
Kurs Pierwszej Pomocy
W dniach 8-9 października, kilkoro wędrowników zjechało się z różnych końców Irlandii aby spotkać się na bazie w Piercestown w celach ukończenia kursu z pierwszej